Wyjazdy na wczasy w PRLu rozpoczęły się jeszcze w okresie
mojego dzieciństwa, którego nie pamiętam.
 |
nie, nie to nie moje zdjęcie |
Wielkim wydarzeniem stresującym były wyjazdy pociągiem na wczasy i znalezienie miejsca siedzącego w pociągu. Pamiętam te tłumy ludzi oczekujących na pociąg. Kiedy wjeżdżała czarna dymiąca lokomotywa, ludzie zaczynali się przemieszczać, aby stanąć najbliżej drzwi, co dawało szansę na znalezienie miejsca siedzącego. Czasami problemem było wejście do pociągu, do którego wsiadało się niekoniecznie przez drzwi, ale także oknem. Mniej szczęśliwi mogli liczyć jeszcze na rozkładane siedzenia na korytarzu, po obu stronach okna. Reszta zajmowała miejsca na podłodze, nawet upychali się w okolice toalety. Niestety każde przemieszczanie się pasażerów do Warsu lub do toalety, zmuszało wszystkich do wstawania i ponownego siadania. Długa, nocna podróż na korytarzu była bardzo męcząca, ale tak się kiedyś jeździło pociągami. |
wejście na Czantorię |
W tego okresu pamiętam tylko migawki. Z wczasów w Wiśle zapamiętałam pieszą wędrówkę na górę Czantoria. Z opowieści mamy wynika, że mimo przedszkolnego wieku szłam na tyle sprawnie pod górę, bez marudzenia, że jeden z wczasowiczów kupił mi w nagrodę pluszowego biało-czarnego kota. Bardzo polubiłam tego darczyńcę i codziennie do niego biegałam, oczywiście z kotem, a on na wspólnych z rodzicami wycieczkach nosił mnie na barana.

Na wczasach w Łebie mieszkaliśmy w wagonach kolejowych, ustawionych wokół dużego placu. Każdy wagon przystosowany był do mieszkania (z
wiadrem i miską do mycia) jednej rodziny. Łazienki i toalety
były w oddzielnych budynkach. Z tych wczasów pamiętam godzinną wycieczkę statkiem po morzu. Właśnie jadłam bułkę z dżemem, kiedy zobaczyłam
ciemne morze, które było ustawione bokiem do okna. Statkiem bardzo kołysało. Ludzie
zaczęli mieć torsje. Rodzice zabrali nas z siostrą na górny pokład, gdzie było
więcej powietrza, ale i tam sytuacja wymknęła się spod kontroli. Prawie wszyscy
wycieczkowicze wymiotowali, nie zdążając do toalety. Ci co czuli się lepiej
uprosili u załogi przerwanie wycieczki i powrót do portu.
Kilka lat jeździliśmy na wczasy do Fronołowa nad Bug.
Były tańsze niż w inne kierunki Polski i bliżej domu. Program wczasów wyglądał
podobnie jak w innych ośrodkach w Polsce w latach 70. Nad programem czuwał kaowiec, który
przekazywał uczestnikom domki, wypożyczał książki, organizował wieczorki
zapoznawcze i inne zajęcia kulturalne. Po śniadaniu wędrowaliśmy na plażę nad
Bugiem.
 |
domki na wczasach |
Tam było molo dla dzieci, i kąpielisko dla dorosłych. Rodzice
wypożyczali często kajaki. Pewnego razu płynęliśmy kajakami. Mama zażartowała, że w szuwarach mieszka diabeł. Przypadek, czy nie, ale zawiał silny wiatr. Pojawił się duże fale na Bugu, wzmacniane wiatrem. Po
chwili wszystko ucichło, ale wystraszeni rodzice postanowili zakończyć
wycieczkę kajakową i wrócić na brzeg. Bug był zmienną rzeką. Jednego roku można
było spacerować po nim, innego roku był
głęboki. Po obiedzie dla chętnych były turnieje szachowe lub siatkówki dla dorosłych i zabawy dla
dzieci na placu z huśtawkami. W świetlicy grywaliśmy w gry planszowe, ping-ponga lub oglądaliśmy
telewizję. Co jakiś czas przyjeżdżało kino ruchome. Wieczorem zajmowaliśmy
wcześniej ławki przed rozwiniętym ekranem, owijaliśmy się kocami i oglądaliśmy filmy. Pewnego
roku przyjechali bokserzy na obóz szkoleniowy. Rozłożyli swoje namioty
naprzeciw stołówki. Mieliśmy widowisko jak ćwiczyli, głównie skakali na
skakankach. Mieli bardzo srogiego trenera, który zmuszał ich do zajęć. Szkoda mi ich było.
 |
rzeka Bug |
Każdy drewniany domek wyposażony był w łóżka, szafę, stolik i
kącik do mycia z miską i wiadrem. Toalety i łazienki były w oddzielnym budynku.
Każdy domek posiadał werandę, gdzie wieczorami odpoczywaliśmy, rodzice integrowali
się z sąsiadami. Cały ośrodek położony był w lesie, gdzie zbieraliśmy grzyby i
jagody. Jako młode dzieciaki, szukaliśmy podobnych do nas i po kilku dniach
tworzyły się paczki dzieciaków, mających swój program na placu zabaw, czy na
świetlicy.
Na wczasy jeździliśmy z naszym psem (owczarek nizinny) bardzo
owłosionym. Piesek był wyszkolony i całą podróż pociągiem spędzał w dużej
siatce, zawieszonej na haczyku, aby nie płacić za niego biletu kolejowego Śmieszne było jak łapą podnosił gałązki i
wyjadał jagody. Ciągle był brudny, bo po kąpieli w Bugu tarzał się w piachu.
Komentarze
Prześlij komentarz