Moją przygodę z turystyką rozpoczęłam w wieku dziecięcym od kolonii, na które jeździłam nawet dwa razy w wakacje. Pierwsze kolonie były w niewielkiej miejscowości
Urle nad Liwcem. Kolonie w Urlach miały miejsce w pocz. lat 70. Wypoczynek dzieci w PRL łączył dawne tradycje obozów harcerskich z wypoczynkiem i zabawą. Każdy dzień zaczynał się gimnastyką i apelem, podczas którego dyżurne dziecko wciągało flagę na masz, a dzieci kolonijne śpiewały:
Wszystko, co nasze, Polsce oddamy,
W niej tylko życie, więc idziem żyć,
Świty się bielą, otwórzmy bramy,
Rozkaz wydany: wstań, w słońce idź!..... (Hymn harcerski).
Ustalano także dwuosobowe dyżury przy bramie wejściowej. Dyżurujący pytał się każdego wchodzącego po co przychodzi i powiadamiał o tym opiekuna. Głównie przyjeżdżali rodzice w odwiedziny do dzieci. Dziecko, aby spotkać się z rodzicami dostawało przepustkę na określony czas. Reszta dzieci miała program do obiadu - głównie opalanie się i kąpiele w Liwcu. Po 2-godzinnym leżakowaniu – organizowano spacery i zabawy w grupach. Czasami uczyliśmy się przeróżnych piosenek np. Na kolonii życie płynie (2x) jak staremu po rycynie (2x). Już o siódmej jest pobudka (x2) potem gimnastyka krótka (x2)…… Wieczorem, po kolacji wyświetlano filmy na ekranie (głównie o Indianach), organizowano zabawy. Pamiętam, że cały dzień na środku placu stał duży baniak z kompotem, do którego dojścia broniły osy.
Dzieci chore zamykano w specjalnej izolatce, w której kontakt z innymi dziećmi ograniczony był do zamkniętego okna. Sale na koloniach były wieloosobowe z metalowymi lóżkami i jedną wieloosobową łazienką. Dzisiejsze Urle
https://youtu.be/lSPKJsgZ56M?si=7QQavkjghlyxI8PaNa kolejne kolonie pojechałam do miejscowości
Pogorzelica nad morzem. Warunki były już lepsze, gdyż mieszkaliśmy w murowanym piętrowym budynku, w dwuosobowych pokojach, bez urządzanych apelów. Do morza mieliśmy niecały kilometr. Możliwości kąpieli w morzu były ograniczone przez opiekunki, które wyznaczały kilkuminutowy czas na zabawę w wodzie. Do dziś pamiętam zapach morza i jego szum przy wejściu na plażę oraz ten dreszczyk emocji, kiedy mogliśmy wejść do morza. Kolejne wejścia do wody były nam nieznane i niecierpliwie czekaliśmy na dany znak, lepiąc z piasku budowle. Popołudniami chodziliśmy do innych ośrodków kolonijnych na zabawy, jeździliśmy na wycieczkę do Kołobrzegu lub spacerowaliśmy wzdłuż morza do wioski
Niechorze.
Dzisiejsza Pogorzelica
https://youtu.be/UTd532YydPo?si=Po7YGDo3vUdg5mXn W piątej klasie pojechałam ze szkoły na obóz harcerski w
Bory Tucholskie. To był czas, kiedy zafascynowały mnie książki z serii o Panu Samochodziku. Przed wyjazdem na obóz głowę miałam pełną wyobrażeń o czekających na mnie przygodach. Niestety zawiodłam się bardzo. Na obozie nie było prawie żadnego programu np. podchodów, przygód. Każdy dzień był podobny do siebie, na domiar złego nie było słonecznej pogody i nie mogliśmy korzystać z jeziora, przy którym położony było obóz. Zamiast kąpieli nakazano nam w jeziorze myć menażki i podczas dyżurów brudne garnki. Podczas jednej z wart czytałam książkę
Przygody Meliklesa Greka. W tym czasie z
innego obozu przyszedł jakiś mundurowy harcerz i zarzucił mi, że nieregulaminowo przedstawiam się na warcie. Niestety nikt mnie nie nauczył takich zachowań. Na tym dziwnym obozie brak było jakichkolwiek działań związanych z harcerzami (podchody, ćwiczenia, przygody, musztra), o jakich czytałam w książkach. Pod koniec nudnego obozu przyjechała z Chorągwi siedleckiej kontrola, co skutkowało zorganizowaniem nam wycieczki autokarowej do
Kościerzyny, gdzie poznaliśmy
alfabet kaszubski https://youtu.be/4CVNx_9IRZ4?si=NcZP158ufi_vRo4L. Warunki higieniczne nie były najlepsze. Spaliśmy w wieloosobowych namiotach, na łóżkach turystycznych. Do potrzeb fizjologicznych w lesie wybudowano latryny, a do mycia mieliśmy wspólne krany.
W tym samym roku pojechałam na obóz międzynarodowy do Czechosłowacji. Był to mój pierwszy wyjazd za granicę. Zanim wyruszyliśmy w podróż, był tygodniowy obóz przygotowawczy, na którym uczyliśmy się piosenek harcerskich, mieliśmy zakupione identyczne mundurki harcerskie, uczono nas musztry. Przed wyjazdem musiałam dostać tymczasowy dowód osobisty i książeczkę walutową. Na obozie uczestniczyły dzieci z ZSRR, NRD, Węgier, Bułgarii, Czechosłowacji. W programie mieliśmy dużo wycieczek po terenie np. Praga, Lidice, Kutna Hora, Karlštejn.
Ponadto były ogniska, spotkania integracyjne z dziećmi z innych krajów. Na zakończenie obozu wszyscy otrzymaliśmy flakony kryształowe.
Na ostatnie kolonie jako dziecko wyjechałam pociągiem w
Bieszczady, do
Sanoka https://youtu.be/kb7JXB6GIPk?si=nH1824G3mMptmG2U. Mieliśmy dwóch konwojentów, jeden pan Pietraszkiewicz przezwany był przez nas „Pietruszka”. Pomyliły mu się stacje końcowe i zarządził wysiadkę w Sanoku ale nie głównym. Wysiadł na peron, a my podawaliśmy mu walizki. Nagle pociąg ruszył i pan „Pietruszka” została sam na peronie. My wysiedliśmy zgodnie z rozkładem na stacji Sanok Główny. Biedny pan Pietraszkiewicz musiał znaleźć sobie transport, aby dołączyć do grupy. Mieszkaliśmy w szkole, a z kąpieli korzystaliśmy na basenie. Mieliśmy dużo wycieczek po terenie Bieszczad, np P
ętla Bieszczadzka, Jabłonki znane jeszcze z historii o gen. Walterze Świerczewskim.
https://youtu.be/Jk2xaXivHUk?si=vlJScRxG0usVHV24. Zmorą kolonii było codzienne 2-godzinne leżakowanie. Pewnego dnia za zakłócanie ciszy leżakowania, wszystkie dzieci z naszego pokoju (6) za karę musiały odstać pół godziny na korytarzu. Z tych kolonii zapamiętałam dwa wierszyki:
Cóż to, cóż to za placuszek, pyta mały Tadeuszek. Czy pomidor rozdeptany? Nie to tato nasz kochany przez samochód rozjechany.
Na podwórku jest kałuża, w ten kałuży coś się nurza. Hipopotam powiadacie? Nie to tato po wypłacie.
Komentarze
Prześlij komentarz